Translate

poniedziałek, 28 września 2015

Przed wejściem do tunelu przy dworcu leży pijany człowiek. Obok niego jakiś rozbity słoik i rozlatujący się, wypełniony makulaturą, brudny plecak. Podchodzę do leżącego, patrzę na twarz – oddycha. Próbuję go budzić, szarpię za ramię, uderzam w policzek. Zero jakiejkolwiek reakcji. Przy mnie zatrzymuje się jakiś młody chłopak: - Mogę w czymś pomóc? – pyta. – Tak, zadzwoń pod 112. Niech przyjadą… Po kilku minutach stoimy razem, wypatrując patrolu Straży Miejskiej. Celowo stanęliśmy nieco na uboczu, na tyle jednak blisko, by obserwować przechodzących obok ludzi.
W większości reakcji nie było żadnej. Raz tylko przy leżącym zatrzymał się jakiś elegancko ubrany człowiek i wyjął z marynarki telefon.

Schował go, gdy mu powiedziałem, że właśnie dzwoniliśmy po strażników. Stojący obok starszy mężczyzna, słysząc moją informację, zaczął na mnie krzyczeć: – I po co pan zadzwoniłeś? Przecież nic mu nie zrobią… Nawet go nie spiszą, bo on i tak tutaj zaraz wróci… Szkoda było tylko pańskiego czasu i telefonu. Po coś pan dzwonił? Trzeba było pozwolić mu tutaj zdechnąć… Takich śmieci jest więcej, ale nie bój się pan; ten pijaczyna dostanie szybciej emeryturę niż pan – cedził na całe gardło tak głośno, że inni czekający na autobus bacznie się nam przyglądali.

jakoś próbowałbym zignorować natręta. , dlatego dość dyskretnie ale dobitnie powiedziałem dziadkowi, co myślę o nim i o jego mądrościach. Widocznie się tego nie spodziewał, bo odszedł bez słowa, jakby rażony moim tekstem.

Po chwili przyjechali strażnicy, wsadzili pijanego do samochodu i odjechali. Ja zostałem… Sam… ze swoimi myślami tylko. Myślałem o tym, w którym z tych dwóch ludzi Jezus był dzisiaj bardziej obecny; w tym człowieku, który dotknął dna wpadając w alkohol, czy może w tym, który dotknął dna, nazywając drugiego człowieka śmieciem?

Panie Boże, jak trudno czasem z miłością popatrzeć na innych. Szczególnie na tych, którzy sami z miłością nie patrzą.

poniedziałek, 14 września 2015

Wychowuję samotnie syna. Nie przelewa nam się, jednak mały najważniejsze rzeczy ma zapewnione.
Ostatnio dostał dyszkę od babci. Przyszedł do mnie i powiedział, że zaprasza mnie na lody. Byłam dumna z niego, że chciał się podzielić tym co ma. W końcu egoizm teraz to rzecz powszednia. Później maluch dodał jeszcze, że w końcu chciałby zjeść całego loda sam.
Od razu wyjaśnię, że zawsze kiedy chodziliśmy na lody, kupowałam tylko jednego. Nie kupowałam loda dla siebie, bo mały nigdy nie zjadał całego, więc kończyłam po nim. Jednak jak się okazało syn myślał, że nie kupuję dwóch lodów, bo to za dużo kosztuje, dlatego zawsze zostawiał dla mnie. Wieczorem, aż się rozryczałam ze wzruszenia, że mam takiego kochanego synka.

niedziela, 13 września 2015

Kochani mam dla was niespodziankę ten kto pol-ajkuje doda komentarz pod filmikiem https://www.youtube.com/watch?v=IpM_R2GfJ6g oraz udostępni film na swoim profilu weźmie udział w konkursie Emotikon smile mam dla was książkę niestety tylko 1 ;/ dla najbardziej aktywnej osoby otrzyma odemnie tę o to książkę takich akcji będzie więcej Emotikon wink akcja potrwa do 18 września wtedy skontaktuje się z wybraną osobą po przez Fb Emotikon wink

wtorek, 8 września 2015

świadectwo palacza marihuany

2014-05-05
Nieustannie piłem i ćpałem. Trzy razy byłem na izbie wytrzeźwień, miałem cztery sprawy w sądzie o jakieś pobicia, ponieważ jak byłem pod wpływem środków odurzających to nie kontrolowałem siebie!


Kiedy pytam dzisiaj samego siebie, dlaczego wpadłem w narkotyki, to do końca nie znam na to odpowiedzi, jednak myślę, że duży wpływ miała moja rodzina, w której się wychowałem. Kiedy miałem siedem lat to ojciec wyprowadził się z domu, bo miał problem z alkoholem i praktycznie go nie znałem. Myślę, że brak miłości w domu popycha do tego, aby szukać jej poza nim. I w końcu ląduje się na ulicy. Ja jestem z Tychów, a tam są właściwie same bloki, mieszanka ludzi z różnych terenów Polski, więc miejsce jest nieciekawe. Jak szedłem do Pierwszej Komunii Św. to już regularnie paliłem fajki.

Moja mama też miała problemy z alkoholem, co prawda nas utrzymywała, ale przez to nie miała czasu, aby z nami po prostu być. Z tego powodu, jak miałem trzynaście lat to regularnie piłem co tydzień alkohol. Natomiast w pierwszej klasie gimnazjum sięgnąłem pierwszy raz po narkotyki. Niestety w gimnazjum trafiłem do klasy najgorszych uczniów, gdzie była liga wszystkich trudnych przypadków. W mojej klasie było sześć osób z Domu Dziecka - to naprawdę była młodzież, która miała problemy, a kto u nas w klasie się gorzej zachowywał, to budził większy szacunek u pozostałych… Poznałem tam nowego kumpla, przyniósł „trawę” do szkoły i się zaczęło… Ja bez wahania w to wszedłem i na przerwie paliliśmy ją w ubikacji, a potem siedzieliśmy na lekcji pod wpływem narkotyków. Potem poszło szybko. Zacząłem brać amfetaminę, gaz od zapalniczek, a nawet, jak niczego nie było, to kleje. Także płynąłem na maksa. Zawsze byłem najsłabszym uczniem, dlatego że nie miałem w domu warunków do nauki. Niestety odreagowywałem to złym zachowaniem, aby zyskać „uznanie” innych. Teraz jak patrzę na to z perspektywy czasu to robiliśmy rzeczy, którym spokojnie mogła zająć się prokuratura. Nie zauważyłem jakiegoś krytycznego momentu, ponieważ tak to jest w uzależnieniu, że człowiek nawet nie wie, kiedy w nie wpada. W drugiej klasie gimnazjum już w ogóle nie chodziłem do szkoły, a potem mnie „przepychali” z klasy do klasy, bo zaniżałem średnią.

„Chciałem przestać brać, ale nie wiedziałem, jak to zrobić”

Na leczenie poszedłem, ponieważ przez cztery lata gimnazjum za dużo nabroiłem. Brałem tyle narkotyków i alkoholu, że kradłem z domu różne rzeczy, a wtedy moja mama zgłaszała to na policję. Wystarczyło, że mama szła na spacer na dwadzieścia minut, a ja wtedy już wynosiłem różne rzeczy. Nieustannie piłem i ćpałem. Trzy razy byłem na izbie wytrzeźwień, miałem cztery sprawy w sądzie o jakieś pobicia, ponieważ jak byłem pod wpływem środków odurzających (a taki stan był niemal non stop) to nie kontrolowałem własnego zachowania. W końcu dostałem kuratora i wyrok, że pierwsze pójdę do poprawczaka, a potem do więzienia. Na szczęście przyznano mi psychologa, który zorientował się, że dopuszczam się przestępstw pod wpływem środków odurzających i napisał pismo do sądu, aby dali mi szansę pójścia do ośrodka dla uzależnionych. I tak trafiłem do ośrodka dla uzależnionych „Nadzieja”.
Narkotyki i Kościół. Hipokryzja Korwina Narkotyki i Kościół. Hipokryzja Korwina

Przez pierwsze trzy, cztery miesiące dochodziłem do siebie, uczyłem się zasad, które panują w ośrodku. Dwa razy w tygodniu mieliśmy Mszę Świętą, ale tak jak przed pójściem do ośrodka, w ogóle nie rozumiałem, po co w niej uczestniczyć – uważałem, że ksiądz ciągle „gada” to samo. Jednak jak już wytrzeźwiałem to pomału zacząłem dostrzegać konsekwencje swojego wcześniejszego życia i ogrom zła, który wyrządziłem sobie i innym ludziom. To zrobiło na mnie piorunujące wrażenie do tego stopnia, że obiecałem sobie nigdy więcej nie ćpać i nie pić alkoholu. Zobaczyłem także, że nie jest normą to, jak wcześniej żyłem, a także cały ogrom zakłamania, w którym tkwiłem. Aż trudno uwierzyć, że tak można samego siebie okłamać, ale można… W ośrodku wiedziałem, że nie chcę brać, ale nie wiedziałem, jak to zrobić. Gdy postanowiłem zerwać z tym wszystkim poczułem jakbym się na nowo urodził - nic nie miałem. Wiedziałem, że nie mogę wrócić do starego miejsca zamieszkania, wiedziałem, że muszę zerwać ze starymi znajomymi, wiedziałem, że nie wrócę do swojej rodziny. Miałem wtedy siedemnaście lat i zdawałem sobie, że nagle jestem sam.

I w tej bezradności szukałem pomocy u Boga. Tak pomału zaczęła się moja droga z Nim, a przełomowym momentem była spowiedź. Pierwszy raz wyznałem wszystko, co było grzechem w moim życiu. Po niej ksiądz tylko dał mi Ewangelię i kazał mi ją czytać. Wiedziałem, że nie mam innego wyboru, bo nie zostało mi nic innego, wiec zaryzykowałem i tak zrobiłem. Jednocześnie zafascynowała mnie gra na gitarze, którą pierwszy raz miałem w rękach właśnie w ośrodku. Po dwóch dniach ją odłożyłem, bo stwierdziłem, że mam palce jak kołki drewniane, ale w końcu się uparłem i nauczyłem się na niej grać. Do dzisiaj gram muzykę uwielbienia i tylko taką, ponieważ wiem, że tę umiejętność dał mi Bóg, a więc ja Mu chcę to oddać.

Wszystkie modlitwy wysłuchane

Gdy skończył się czas pobytu w ośrodku, ogarnął mnie lęk. Już mniej więcej wiedziałem, co mam robić, miałem nakręconą pracę, a dalej był we mnie strach, że sobie nie poradzę. I wtedy poszedłem pomodlić się do kaplicy, która mieściła się na terenie ośrodka, abym miał siłę żyć w inny sposób, abym nie wrócił do starego bagna. I to była taka jedna z ważniejszych modlitw, o czym miałem się przekonać dopiero jakiś czas później… Prosiłem Boga o to, abym miał gdzie mieszkać, abym miał dobre warunki pracy i w krótkim czasie to wszystko otrzymałem. Jednak już zaraz po tej modlitwie odszedł ode mnie strach i poczułem siłę, aby zmierzyć się z rzeczywistością. Wtedy miałem pewność, ze stoi za tym Bóg. Pierwsze trafiłem do wspólnoty bardzo „przypadkowo” – powiedział mi o niej kolega z pracy. I wtedy już po pierwszym spotkaniu wiedziałem, że to jest odpowiednie dla mnie miejsce. Od razu znaleźli się tam ludzi, którzy chcieli mnie wesprzeć.

Potem pojawiła się moja obecna żona. Modliłem się o nią w bardzo konkretny sposób, miałem jasno postawione cele i prosiłem: „Boże daj mi dziewczynę, z którą mógłbym się związać”. Potem miałem ogromne pragnienie, zaraz po nawróceniu, aby działać. Chodziłem w różne miejsca i grałem… Teraz regularnie jeżdżę ze świadectwem do alkoholików, a także do różnych szkół. Cały czas po wyjściu z ośrodka miałem także pragnienie, aby wejść i z ramienia wspólnoty głosić w ośrodku Słowo Boże. I pomimo początkowych trudności moje pragnienie się ziściło. Nawiązałem dobry kontakt z ośrodkiem, a terapeuci zobaczyli, że Bóg zmienił moje życie. Teraz co miesiąc regularnie jeździmy tam z osobami ze wspólnoty, aby być z tą młodzieżą i pomóc jej w odkrywaniu Boga, który wyzwala.

„Przyszedł do mnie Duch Święty”

Bardzo mocne doświadczenie Boga przeżyłem podczas pierwszego mojego czuwania na Zesłanie Ducha Świętego. I przyszedł taki moment, który mógłbym określić wylaniem Ducha Świętego – przyszedł On do mnie, a potem przez kolejne cztery miesiące chodziłem „pokręcony” po tym spotkaniu z Nim, mówiłem wszystkim o Bogu, miałem w sercu niesamowite doświadczenie pokoju i radości z tego, że się nawróciłem.

Moje życie nie jest teraz wolne od problemów. Po moim wyjściu z ośrodka długo jeszcze borykałem się z różnymi trudnościami związanymi z uzależnieniem – nie piłem już, nie ćpałem, ale na nowo zacząłem palić papierosy. I potem znowu stał się cud – trzy lata temu przyjechali bracia w Chrystusie „Kola” i Jurek, raperzy chrześcijańscy , i chodziliśmy z nimi po różnych miejscach . Jednocześnie oni wiedzieli, że co jakiś czas wychodzę na papierosa i zaraz przed odjazdem zapytali, czy chcę rzucić palenie, a ja na to, że już tyle razy rzucałem palenie, codziennie rano postanawiam, że już nie sięgnę po papierosa, ale po dziesięciu minutach moja decyzja się zmienia. I wtedy stwierdzili, że jeżeli chcę to na pewno z tego wyjdę, obiecując, ze pomodlą się w tej intencji. Rano wstaję i akurat nie miałem w domu żadnej paczki, więc nie zapaliłem. W pracy pytali mnie, czy nie chcę papierosa, a ja na to, że potem przyjdę, następnie wsiadłem do auta i nawet nie wiedziałem, jak cały dzień ani razu nie zapaliłem. I tak przez kolejne pięć dni. Po tym czasie powiedziałem świadectwo na spotkaniu wspólnotowym, mówiąc Bogu, że teraz już nie mogę palić, bo wyjdę na „głupka”. I Bóg dotrzymał umowy - od tego czasu już nie sięgnąłem po papierosa. Dzisiaj wiem, że dzięki wstawiennictwu tych dwóch chłopaków Bóg mnie uzdrowił.

Kolejne bardzo mocne potwierdzenie Bożej troski o mnie miałem w zeszłym roku, kiedy zatrułem się w domu tlenkiem węgla. Nie powinno mnie juz tutaj być. Miałem we krwi 49 procent stężenia tlenku węgla, a przy ponad 50 jest już pewna śmierć. Straciłem przytomność i jeszcze trochę leżałem, zanim żonie udało się otworzyć drzwi łazienki i mnie stamtąd wyciągnąć. Dzisiaj powinienem być „warzywem”, a lekarze stwierdzili , że to jest bardzo dziwne, że nie odniosłem żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wiem, że jak to się stało, to modliła się za mnie cała rodzina i znajomi. I to jest następna sytuacja, pokazująca siłę modlitwy i Boże miłosierdzie. Chwała Panu!

Kacper

czwartek, 3 września 2015

Obrona przed myślami samobójczymi

Obrona przed myślami samobójczymi

Ludzie nie potrafią znieść okrutnego kontrastu pomiędzy szczęściem, jakiego oczekują od życia, a brutalną rzeczywistością pozbawioną miłości.

Znam dobrze twoje obiekcje: nie mam już chęci ani sił żyć dalej. Jestem jedynie ciężarem dla mojego otoczenia. Nie ma lekarstwa na moją depresję... Jeżeli Bóg jest dobry, to zrozumie, że nie mogłem już dłużej... Trzeba skończyć z tym życiem... Wiem także, co myślisz: jestem młody i pragnę prawdziwej miłości, lecz rzeczywistość jest absurdalna, pusta i beznadziejna.

Nie widzę dla siebie sensownej przyszłości. Jeżeli Bóg jest dobry, to przygotował dla mnie miejsce w innym życiu. Po co więc czekać? Co mam właściwie do stracenia? Albo czeka mnie wieczne szczęście u Boga, albo pogrążenie w nicości. Zamiast się męczyć, pójdę na skróty... Znajdźcie mi choćby jeden jedyny argument za tym, aby mnie odwieść od samobójstwa!

Jasne: jeżeli po drugiej stronie brzegu nie ma już nic, jeśli życie jest tylko gadżetem, którego wyrzuca się, gdy jest zużyty albo zepsuty - to po co dłużej się męczyć? Przekonanie o czekającej nas po śmierci nicości zabija dwadzieścia tysięcy młodych ludzi, którzy każdego roku popełniają samobójstwo we Francji (to znaczy, dwie osoby na godzinę!). Zbyt wiele by mówić na temat kłamliwych filozofii, głoszonych przez "grabarzy Boga", którzy rzucają Jemu wyzwanie: Możesz wynosić się, poradzimy sobie bez Ciebie, jesteśmy dorośli... Nie da się pogrzebać Boga bez jednoczesnego grzebania człowieka. Oto zbieramy dziś owoce zatrutych filozofii i ideologii... Lecz ty, który teraz cierpisz i chcesz skończyć z życiem, nie masz ochoty do mędrkowania i do analizowania filozoficznych przyczyn twego złego samopoczucia. Balansujesz nad przepaścią, stojąc na granicy wytrzymałości. Potrzebujesz teraz jak najbardziej solidnych i przekonujących argumentów, żeby żyć. Pozwól, że postawię ci jedno pytanie: czy spojrzałeś na mapę, dokąd zamierzasz się wybrać na wieczność? Czy rozglądałeś się za osobami, które mogłyby ci "dać cynk" na temat tamtego świata? Czy w ogóle zastanawiałeś się nad tym, co czeka ciebie po śmierci?

Wiedz najpierw, że nie wpadniesz w nicość, ponieważ niczego takiego nie ma. Trzeba jasno powiedzieć za najbardziej wybitnymi ludźmi nauki, między innymi, że ten wymysł w postaci "nicości" jest już przeżytkiem. Intuicyjne przeczuwanie prawdy o istnieniu życia po śmierci - o jakąkolwiek formę życia przyszłego by tu nie chodziło - należy do podstawowych danych naukowych.

Chciałabym zaproponować ci dwa typy świadectw. Jakkolwiek prawdą jest, że nikt do nas nie przyszedł z tamtego świata i nie opowiedział, jak on wygląda, to jednak istnieje wielu ludzi, którzy bardzo mocno zbliżyli się do granicy z wiecznością. Ich świadectwo potrafi rzucić odrobinę światła na temat tego, co nas czeka. Otóż, tysiące albo i więcej ludzi doświadczyło śmierci klinicznej - stanu, który popularnie określa się mianem "życia po życiu". Większość z nich wyznaje, że po rozstaniu się ze swym ciałem zaznali niewyrażalnej błogości i pokoju - rzeczy dotychczas nieznanej. Dalej, po przebyciu swego rodzaju tunelu znaleźli się w obliczu świetlistej postaci, która przyciągała ich w nieprzezwyciężalny sposób. Ludziom tym brakuje słów na opisanie miłości, promieniującej z tej niezwykłej światłości, w której osoby wierzące rozpoznawały oczywiście Boga. Jednak w momencie, kiedy chcieli całkowicie powierzyć się i przylgnąć to tej światłości, pojawiała się jakaś wewnętrzna przeszkoda. Musieli wrócić na ziemię, do swego ciała. Pomiędzy tego typu świadkami znajdują się także ci, którzy zaznali śmierci klinicznej w następstwie nieudanego samobójstwa. Warto podkreślić, że ich doświadczenie było zupełnie odmienne od tego opisanego powyżej. Po pierwsze, ich złe samopoczucie i przygnębienie, które skłoniło ich do próby odebrania sobie życia, nie opuszczają ich "po śmierci". A po drugie, kiedy zostają ogarnięci blaskiem niezwykłej światłości, która im wychodzi naprzeciw, zaczynają gwałtownie żałować swojego czynu. Uświadamiają sobie z niezwykłą wyrazistością, że sami nie dysponują swoim życiem, że nie do nich należy przerywanie go, i że decyzja ta należy wyłącznie do owej Światłości. Zadziwiające, że o tym samym przeżyciu mówią ludzie zarówno wierzący jak i niewierzący. Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że żadna z tych osób, które doświadczyły "życia po życiu", nigdy więcej nie ponawiała próby samobójstwa. Nikt z nich, niezależnie od przekonań religijnych czy od rozmiaru znoszonego cierpienia, nie decyduje się już więcej targnąć na swe życie! Skąd czerpią siłę do dźwignięcia się do nowego życia? Właśnie z tego wstrząsającego dla nich odkrycia, że obecne cierpienie niewiele znaczy w porównaniu z ogromem szczęścia, płynącego z wiecznego połączenia się z niezmiernie miłującą Światłością - w dniu i w godzinie, które przez nią zostaną wybrane.

A oto drugi rodzaj świadectwa, pochodzącego od świętych, których droga głębokiej zażyłości z Bogiem stanowi dla nas źródło pożytecznej nauki duchowej. Otóż, wielu z nich, w ciągu wieków, służyło charyzmatem bardzo szczególnym i rzadkim, który jednak nie ma nic wspólnego ze spirytystycznymi praktykami (potępionymi przez Boga, jako wstrętnymi przed Jego Obliczem). Chodzi o charyzmat bycia nawiedzanym przez dusze zmarłych, przebywających bądź w Niebie, bądź w Czyśćcu. Myślę tu na przykład o znanej historii ze św. Janem Bosko, zbudzonym w środku nocy przez dawnego współbrata z seminarium, który właśnie umarł i przyszedł mu ogłosić swoje wejście do Nieba. Cała sypialnia była świadkiem tego wydarzenia! Myślę tu o siostrze Marii Annie od Jezusa, zaufanej św. Teresy z Avila: spędzała ona część nocy na łagodzeniu cierpień i wyzwalaniu dusz z czyśćca, czyniąc to za pozwoleniem Boga, który zażądał od niej ofiarowania swych modlitw i trudów za osoby zmarłe. Myślę tu o św. Katarzynie z Genui, o św. Faustynie Kowalskiej czy bł. siostrze Mariam z Betlejem: wszystkie one były powiernicami dusz zmarłych, którym służyły swą miłością, modlitwą, umartwieniami... Można by mnożyć te przykłady, nie tylko z przeszłości. Także dzisiaj żyją osoby, które posiadają ten zarazem niezwykły i błogosławiony charyzmat. Lecz powróćmy do kwestii samobójstwa. Zgaduję już twoje pytanie: co mówią zatem z Czyśćca dusze tych, którzy odeszli na skutek zadanej sobie śmierci?

Los tych osób zależy od okoliczności, jakie przyczyniły się do decyzji o samobójstwie. W przechodzeniu na "tamtą stronę" nie ma wycieczek zorganizowanych i jednakowej taryfy dla wszystkich. Najbardziej zasadniczym i przewodnim motywem tych wyznań jest żal i ubolewanie z powodu popełnionego czynu. Dlaczego? Ponieważ dusza dostrzega w pełnym blasku cudowny i jedyny w swoim rodzaju plan, jaki Bóg spełniłby wobec niej w całości, gdyby do końca przeżyła swój czas na ziemi. Nie będąc już zaślepiona swym negatywnym spojrzeniem na siebie i na świat, rozpoznaje wspaniałość i wielkość Bożej woli względem siebie, uświadamia sobie niesłychaną wartość doczesnego życia, pojmuje z nadzwyczajną jasnością swe prawdziwe miejsce w Sercu Boga, swe jedyne powołanie w ciele Kościoła, ogląda bezmiar Miłości, którą od zarania jest umiłowana oraz niezmierzoną cenę swoich najdrobniejszych aktów miłości. Tym, co powoduje jej straszliwy żal, jest świadomość zmarnowania zbawczej mocy wszelkiego rodzaju trudów i cierpień, przeżywanych na ziemi w łączności z cierpieniami Chrystusa. Wyrzuca sobie, że przez tak krótki czas ziemskiego życia nie podjęła cierpienia, które owocuje radością w wieczności. Opłakuje ona całe dobro, które mogłaby uczynić innym duszom, gdyby nie targnęła się na swe doczesne życie.

Oby nigdy nie przyszło nam tak gorzko rozpaczać! Wiedz o tym, że każda minuta obecnego czasu posiada bezcenną wartość, bowiem każda chwila jest ci darowana, abyś wzrastał w miłości i tym samym powiększał wewnętrzną zdolność do przyjęcia chwały wiecznej. W opinii świętych, nawet Aniołowie w Niebie zazdroszczą nam owej zdolności doskonalenia się w miłości poprzez pokonywanie wszelkiego rodzaju przeciwności. Oni bowiem problemów i bolączek już nie mają! Nie, nie warto na siłę przyspieszać porodu, choćby okres ciąży dawał się we znaki; inaczej piękno twego ciała zostanie uszkodzone. Obyś mógł powiedzieć u kresu ziemskiej wędrówki, jak Jezus: Wykonało się!

Na początku wspomniałam o kontraście pomiędzy dążeniem do szczęścia a spostrzeżeniem, że przepełnia cię smutek, rozczarowanie, ból i beznadzieja. W rzeczywistości jednak - pozwól mi to powiedzieć - prawdziwy kontrast ma miejsce gdzie indziej: w twoim życiu. Kiedy bowiem mówię: "twoje życie", to mam na myśli także życie wieczne. Ten kontrast polega więc na olbrzymim rozdźwięku między tym, co dzisiaj czujesz i rozumiesz, a obiektywną prawdą o twoim istnieniu. Przypominasz człowieka, który stoi z grubą opaską na oczach w promieniach słońca, i mówi: zrobiło się ciemno, idę spać. Nie jest w mojej mocy to, aby ci tę opaskę zerwać, lecz mogę przynajmniej zawołać: proszę, zaufaj tym, którzy choć trochę widzą słońce! Oprzyj się na świadectwie świadków Światłości w chwili twojego zaślepienia! I nie podejmuj ryzyka zeszpecenia twego prawdziwego szczęścia wyobrażając sobie, że skrócisz sobie obecne cierpienia. Zamiast rzucać swe życie do kosza, postaw wszystko na Miłość. Daj Bogu jeden rok, mówiąc Mu: już nie mogę więcej, teraz Ty zabierz się za moje życie. Na okres jednego roku daję Ci do dyspozycji wszystko, czym jestem i co posiadam. Uczyń mnie instrumentem Twojej miłości. Inicjatywa należy do Ciebie, natchnij mnie, co mam czynić i pośpiesz się z przyjściem mi z pomocą! Mogę ci zagwarantować, że nie miną trzy miesiące, a zapłaczesz ze szczęścia nad cudem, jakim jesteś!

To nieprawda, że jedynym wyjściem z twojej ślepej uliczki jest samobójstwo. Są jeszcze inne drzwi, prowadzące do twego serca, o których Jezus powiedział: Stoję u drzwi i kołaczę... Pozwól, aby rozlegało się w tobie to łagodne pukanie Miłości, która cię woła i błaga, pukanie Boga strapionego wobec twojego strapienia. Pozwól, aby rozchodził się Jego pokorny i przejmujący głos: Czy otworzysz dla Mnie swe serce? Czy pozwolisz Mi żyć razem z tobą? Zbyt wiele cierpiałe(a)ś, aby się znowu pomylić na drodze do szczęścia. Wybierz Miłość, mającą na imię Jezus, która cię dzisiaj wybiera i pociesza. Czyż nie pozwolił On pewnego dnia zabić się z miłości do twojego życia?

Ks Piotr Pawlukiewicz # Strach i Poczucie Winy


wywiad z Panem Bogiem


Śniło mi się, że miałem przeprowadzić wywiad z Panem Bogiem.
- O czym chciałbyś ze mną porozmawiać? - zapytał Bóg.

- Jeśli oczywiście masz czas... - powiedziałem.

Pan Bóg się uśmiechnął:
- Moim czasem jest wieczność. Jakie więc pytania do mnie rodzą się w twej głowie?

- Co najbardziej zaskakuje Cię w poczynaniach ludzi?

Bóg odpowiedział...

- To, że rodząc się jako dzieci, bardzo się śpieszą, by dorosnąć, a potem tęsknią za dzieciństwem.

- Że tracą swe zdrowie, by zdobyć pieniądze... a potem tracą pieniądze, żeby odzyskać swoje zdrowie.

- Że zatroskani o swoją przyszłość, zapominają o teraźniejszości, w ten sposób nie żyją ani teraz, ani w przyszłości.

- Że żyją, jakby nigdy nie mieli umrzeć, i umierają z myślą, że nigdy nie żyli naprawdę.

Bóg dotknął swą ręką mej dłoni i przez chwilę byliśmy cicho.

A potem zapytałem...
- Jako rodzic, czego chciałbyś, aby twoje dzieci się nauczyły?

- Chciałbym, aby nauczyli się, że nie mogą nikogo zmusić, by ich pokochał. Wszystko, co mogą, to pozwolić się kochać.

- By nauczyli się, że nie jest dobrze porównywać się do innych.

- By nauczyli się przebaczać, praktykując przebaczenie.

- By nauczyli się, że tylko kilka sekund zajmuje zadanie głębokiej rany komuś, kogo się kocha, a leczenie tej rany, może trwać latami.

- By nauczyli się, że nie jest bogaty ten, kto posiada wiele, tylko ten, kto niewiele potrzebuje.

- By nauczyli się, że zawsze są ludzie którzy ich bardzo kochają, tylko czasem nie umieją tych uczuć wyrazić.

- Że dwoje ludzi może patrzeć na tę samą rzecz i widzieć ją inaczej.

- Że nie wystarczy przebaczać innym, czasem trzeba także przebaczyć sobie.

- Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas - powiedziałem pokornie... Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś przekazać swoim dzieciom?

Bóg uśmiechnął się i rzekł:
- Po prostu wiedzcie, że tu jestem... dla was... zawsze.
/nie znam autora/

środa, 2 września 2015

historia o alpiniscie



Jest to historia o alpiniście, który chciał zdobyć najwyższy szczyt świata. Przygotowywał się do tej wyprawy przez kilka lat, a dla większej sławy postanowił wspiąć się na szczyt samotnie...


Nastał zmierzch, ale alpinista zamiast rozbić obóz na noc, kontynuował wspinaczkę. W końcu zrobiło się zupełnie ciemno i nie widział już niczego dalej niż na wyciągnięcie ręki.
Noc w wysokich partiach gór nie należy do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych. Alpinista czuł przeszywające zimno, poza tym niczego nie widział. Wszystko było czarne. Zero widoczności. Nawet księżyc i gwiazdy sprzysięgły się przeciw niemu i schowały za chmurami.
Gdy się tak wspinał, zaledwie kilka metrów od szczytu, pośliznął się i zaczął spadać z wielką szybkością. Bezwzględne prawo grawitacji i ogarniające uczucie ogromnej bezradności... Spadając, przypomniał sobie wszystkie dobre i złe momenty swego życia. Był już pewien nadchodzącej śmierci, gdy nagle poczuł mocne szarpnięcie w górę, a lina zacisnęła się na jego talii... Ciało zawisło w powietrzu. Życie alpinisty ocaliła lina, którą był przepasany.
Martwą ciszę przerwał krzyk człowieka:
- POMÓŻ MI BOŻE!!!
Nagle, niespodziewanie, zza chmur usłyszał odpowiedź na swoje wołanie:
- Czego chcesz ode mnie?
- Ocal mnie, Boże!!!
- Czy naprawdę wierzysz w to, że mogę cię ocalić?
- Oczywiście, wierzę.
- WIĘC ODETNIJ LINĘ, NA KTÓREJ WISISZ...
Nastał moment ciszy; mężczyzna zaskoczony tym, co usłyszał, zwątpił. Kurczowo uchwycił się liny, zamknął oczy i wisiał dalej.

Ekipa ratunkowa znalazła alpinistę następnego dnia. Martwe i zmarznięte ciało nadal wisiało na linie...
ZALEDWIE 10 STÓP OD ZIEMI...
A Ty? Jak mocno trzymasz się swojej liny? Odciąłbyś ją?

Nigdy nie trać wiary w moc Boga. Nie mów, że zapomniał o Tobie, albo, że Cię opuścił. Nawet jeśli nie rozumiesz sensu wielu spraw

wtorek, 1 września 2015





Dopóki człowiek żyje w grzechu, nie potrafi być w dobrych relacjach z drugim człowiekiem. Można przebywać z grzesznikami, ale pod warunkiem, że oni wiedzą, że jesteśmy zakochani w Chrystusie, że ich zło nie ma na nas wpływu.

o rozmowie z Bogiem